Nic nie pamiętam….

Wszystko zapominam, może prawie wszystko…. Dobre i złe, zwłaszcza złe chwile. Wszystko mi umyka, nic nie zostaje. Pamięć moja tkwi w moich opowiadaniach innym ludziom, lub sobie samemu. Co to znaczy, że się pamięta chwile młodości, dzieciństwa, to znaczy, że się je widzi w głowie jak w kinie? Ale tak samo się pamięta obejrzany film, lub książkę przeczytaną. Cała moja przeszłość jest jak książki dawno przeczytane i zapomniane, z których coś się wydobywa, bo zostało opowiedziane. Nie potrafię zrozumieć, że można się napędzać nieszczęściem przeżytym dawno, ale to teraz jestem taki mądry, kiedyś miałem gorzej. Myślałem, wspominałem, nakręcałem się, rozmowę prowadziłem z moim krzywdzicielem, argumenty wytaczałem i miałem rację. Teraz zapominam, kartka czysta, mogę dalej rozmawiać i smutno mi trochę, ale gadam dalej i ze wszystkich sił staram się zrozumieć i wytłumaczyć sobie postawę tego drugiego człowieka. Chyba życie jest łatwiejsze, bo mniej boli, ale sens umyka, bo jeśli wszystko co przeżywam staje się literaturą, czyli przestaje być realne, to po co się starać tak silnie? Realna dla mnie jest przyszłość i może trochę teraźniejszość, choć jej natury, a może tego czym jest odgadnąć jeszcze nie umiem. Tak, tak przyszłość jest realna, myślę o niej, o tym że będę malował, gdzieś pojadę, ale jaki to ma sens, kiedy jak wrócę z tego wyjazdu, to znowu myślę o przyszłości, a o tych pięknych wakacjach od razu zapominam. Turcja ostatnio, Meksyk kilka lat temu, Chiny strasznie dawno i wszystko było i jest literaturą nieopowiedzianą, bo przecież wszyscy też gdzieś byli i każdy by chciał to opowiedzieć, więc nie opowiadam, to po co jeździć, jak już nawet tego opowiadać nie ma komu (to jednak żart :). Czyli co ma sens? Dobre spędzenie życia tu i teraz, w tym łóżku w którym piszę te moje bredzenia o pamięci/niepamięci? Czyli nie mają sensu wyjeżdżanie i inne aktywności, bo zaraz o nich zapomnę….