Wszystko to z nadmiaru, mamy za dużo czasu, przedmiotów, energii. Żeby żyć pełną piersią trzeba przeżywać emocje, a jakie mogą być emocje, kiedy woda w kranie ciepła i w biedzie i w lumpeksie wszystko da się za grosze kupić. I jest on! Profesor! I on mówi, że nasz Pimpek zdycha. Nasze dziecko, nasz cud, nasze ukochanie! Jak on może?!! Krew szybciej płynie, policzki różowe, dopieprzę mu, napiszę jakie z niego bydlę, niech sam zdycha.
Wychowywałem się w pruszkowskich blokach. Trzecie piętro, dwupokojowe mieszkanie, rodzice, dwójka dzieci. Żadnych zwierząt, może miałem kiedyś rybki. Nie pamiętam. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek na podwórku miał psa. Zwierzęta, psy, koty były na wsi. One tam były po coś i miały przestrzeń do życia. Jak ktoś miał psa i potrafił go nauczyć, żeby na komendę „zdechł pies!” zwierzę przewracało się na grzbiet i udawało trupa, to był gość.
Rozumiem, że konflikt musi być, bo ten nadmiar energii musi mieć jakieś ujście. Szkoda trochę, że w takim nonsensie ugrzęźliśmy.
* Pohybel – szubienica. Ma ten pohybel też troszeczkę inne, nie tak groźne znaczenie, ale szubienica w zaistniałej sytuacji podoba mi się bardziej.
P.S. Artykuł jest spowodowany przez profesora Jerzego Bralczyka, dla którego pies zdycha, a nie umiera.
—