Natłok wydarzeń kulturalnych, bo Festiwal Mimów i Chopin z jego Europą i jeszcze dzisiaj zaczyna się Warszawa Singera, który będę oglądał tylko za dnia, bo wieczorem tamte radości.
Mim który gada (tak o Bartłomieju Ostapczuku powiedzieli w jakimś radiu – lubię faceta, ma w sobie masę ciepła) otworzył wczoraj festiwal w Teatrze na Woli. Pierwsze przedstawienie to Szatnia Wrocławskiego Teatru Pantomimy, czyli kolaż z różnych spektakli Tomaszewskiego, a właściwie ich choreografii. Czlowiek, który się nie zna na pantomimie (czyli ja) powinien to obejrzeć, bo taki przegląd twórczości Henryka Tomaszewskiego jest potrzebny każdemu. Było bardzo różnorodnie, od Spidermana do Hamleta, przez daleki wschód i nieme kino i na dokładkę chyba włościanie walczący o dziewki. Interesujący groch z kapustą połączony przez szafki z szatni, które świetnie do wszystkiego pasowały. Mając w planie po zakończeniu przedstawienia lecenie do filharmonii na koncert myślałem o tym, że chciałbym słyszeć żywą muzykę, bo to co było strasznie mnie czasami uwierało, ale to taka moja fanaberia, bo przecież pantomima to nie balet. Oczywiście przy takim retrospektywnym spektaklu to niemożliwe, ale pantomima z żywą muzyką, to dopiero spektakl… może coś takiego jeszcze się wydarzy. Już nie marudzę, bo było świetnie i bardzo jestem ciekaw następnych przedstawień. I jeszcze taka myśl mocna chodzi mi po głowie, że to było ponadczasowe spotkanie Tomaszewskiego z Łomnickim, bo oni byli/ciągle są ważni i Teatr im. Tomaszewskiego wystąpił w Teatrze im. Łomnickiego i szkoda, że nikt o tym nie wspomniał.
Z Woli na Jasną do filharmonii jest 3,6 km. rowerem i nie zdążyłem na początek, ale później słuchałem i zdjęcia robiłem. Lutosławski wymaga ogromnej uwagi, bo konstrukcja jego muzyki jest taka, że nie da się i fotografować i słuchać, ale próbowałem i udawało się. Na koniec był koncert fortepianowy Chopina (cudowny Marc-André Hamelin) i tu radość ogromna, bo we środę wysłuchałem zamiast fortepianu aktorki, a tu było wszystko po bożemu i niech tak zostanie. I jeszcze słowo o dyrygencie Jerzym Maksymiuku, który stał przy wyjściu ze sceny po zakończonym koncercie i każdemu muzykowi Sinfonii Varsovii z osobna dziękował za występ.