Do drzwi nie pukają, grzecznie nie pytają.

Na Puls Literatury poszedłem, bo miała być rozmowa z Mikołajem Grynbergiem, a ja go spotkałem dawno temu w Warszawie jako fotografa z projektem portretów rzemieślników praskich. No i tytuł festiwalu Utopia też był wabiący. Rozmawiali o utopii granic i dziewczyna powiedziała, że droga przez granicę z Białorusią jest postrzegana przez migrantów jako najbezpieczniejsza. Wszędzie indziej ryzyko śmierci jest dużo większe. Kilkadziesiąt lat temu, może w latach osiemdziesiątych, czytałem o nadchodzących wojnach o wodę w Afryce i o tym, że Afrykanie przyjdą do Europy i trzeba się na to przygotować. Nic na lepsze się nie zmieniło. Nieszczęścia przeganiają miliony ludzi z miejsc, gdzie się urodzili, tam gdzie mają szansę lepszego, a może tylko bezpieczniejszego życia. 

W dyskusji wziął udział człowiek, który mówił, że my nie chcemy żadnych uchodźców, że musimy się bronić przed nimi, bo oni tylko ekonomiczni i w tym lesie, żadnych dzieci, ni kobiet nie ma. 

Mieszkam sam w dużym mieszkaniu. Jestem egocentrykiem pierwszej wielkości. Chciałbym, żeby tym ludziom pomóc, żeby oni tam, w tym granicznym lesie nie umierali, ale na hasło przyjmij kogoś do siebie, wyjmuję czasami kilka złotych z kieszeni i dokładam się na Ukraińców, albo na jakiś inny, zbożny cel, marząc tylko, żeby mi się od tych nieszczęść dziejowych nie pogorszyło.