Płaska ziemia w szkole polskiej.

Płaskoziemcy to tacy, którzy wierzą, że ziemia jest płaska, a może nie wierzą w jej okrągłość. Nie dooglądałem do końca filmu o nich, bo mnie znudził. Przestałem oglądać, gdy jeden z czołowych ideologów tego ruchu przekonywał, że oni mają rację, bo naukowcy boją się z nimi rozmawiać i dlatego jest coś na rzeczy. Na mój rozum naukowcy z nimi nie rozmawiają, bo to nie ma sensu. Po co rozmawiać z każdym, który wymyśli sobie jakąś bzdurę, szkoda czasu. 

To się dzieje w Ameryce, a my jesteśmy w Polsce, my jesteśmy mądrzy, mamy swoją edukację i w takie bzdury nie wierzymy. I tu mnie zatrzymało, bo czy aby na pewno tacy mądrzy jesteśmy?

Ostatnio przeczytałem książkę o kreacjoniźmie. Pięknie wydana, w eleganckiej błękitnej okładce z ładnymi ilustracjami. Czyta się świetnie, bo napisana prostym językiem i wszystko dobrze wyjaśnia. To jest książka dla Świadków Jehowy, dzięki której oni wiedzą, że świat zmajstrował Pan Bóg i mają argumenty do rozmowy z niewierzącymi. Książki niedoczytałem, bo pod koniec zaczyna się prosta, wręcz prostacka propaganda jacy to Świadkowie są najlepsi, więc musiałem przerwać. 

Książeczka ma tytuł „Jak powstało życie?” i podtytuł „Przez ewolucję czy przez stwarzanie” i serdecznie polecam przeczytanie. W świecie permanentnej manipulacji, hejtu, ta książka jest wręcz zabawna w swej metodzie tłumaczenia świata. Spór dwóch naukowców co do teorii ewolucji jest argumentem na to, że Darwin mógł nie mieć racji. Oko jest zbyt skomplikowane, żeby tak po prostu powstało itd., itd. Musiał być inteligentny projektant, który to wszystko wykombinował. Czytając dzieło sprawdzałem sobie poszczególne kwestie w sieci i dość łatwo udawało mi się znaleźć potwierdzenia konfabulacji, czy też prostych kłamstw. 

Teraz czytam książkę pod tytułem „Nauka a kreacjonizm” z podtytułem „O naukowych uroszczeniach teorii inteligentnego projektu”. Jest to szesnaście esejów amerykańskich naukowców z różnych dyscyplin, którzy pochylili się nad ID, czyli inteligentnym projektem. Te eseje zebrał John Brockman i chwała mu za to. Książka ( rok wydania 2006) jest reakcją na chęć wprowadzenia do szkół w stanie Kansas kreacjonizmu. Autorzy mają problem z zadanym tematem, czyli dyskusją z kreacjonizmem. Nie chcą tego robić, bo trudno im dyskutować z pomysłem, który w żaden sposób nie aspiruje nawet do teorii naukowej. Robią to jednak, bo na sercu im leży przyszłość ich kraju i są przerażeni, że ktokolwiek mógł wpaść na taki pomysł (prezydent i jakiś kardynał bardzo wspierają tę ideę).  Książka nie jest łatwa, muszę czytać kilka razy niektóre akapity, sprawdzać w sieci słownictwo. Dużo łatwiej było w podręczniku Świadków Jehowy. Tam byłem prowadzony jak po sznurku do oczywistych wniosków. 

I teraz kilka słów o polskiej szkole, w której mamy religię, czyli wykładamy kreacjonizm na równych prawach co teorie naukowe. Nie jest ważne, jak mądry będzie ksiądz, czy też inny nauczyciel tego przedmiotu. Do szkoły wpuściliśmy nauczanie czegoś, co nie jest w żaden sposób potwierdzalne, weryfikowalne. Wychowujemy ludzi, którzy mają przyjąć na wiarę dogmaty religijne. Zrównaliśmy religię z matematyką, biologią i innymi naukami. Szkoła powinna dać dziecku narzędzia do racjonalnego dyskursu z nauczycielem, któremu mały kilkulatek wierzy bez zastrzeżeń. Dziecko wierzy nauczycielowi, księdzu, a być może księdzu wierzy bardziej, bo za nim stoi cały obrządek kościelny, te coniedzielne przedstawienia teatralne w kościele, rytualne klęczenia, modlenie się do Pana Boga. Tata z mamą klękają przed gościem przybitym do krzyża, który ponoć dal sobie to zrobić dla nas. Tego nie da się zrozumieć, w to trzeba uwierzyć. Ja zostałem tak głęboko zindoktrynowany przez wychowanie w wierze katolickiej, że dopiero będąc dorosłym byłem w stanie pozbyć się tego garba. Jedna trzecia Polaków wierzy w to, że człowiek został stworzony od razu w obecnej postaci. Większość prawdopodobnie się nad tym nie zastanawia i dlatego mogą z tym żyć. 

Podobno Pan Tadeusz Mazowiecki żałował decyzji o wprowadzeniu religii do szkół.