Archiwa tagu: Sala Kongresowa

Ach gdzie te trąby i smyki, czyli Natalie Cole w Warszawie.

Było bardzo elegancko. Kobiety w sukienkach i sukniach, czasami nawet wieczorowych, mężczyżni w garniturowych spodniach, a często w garniturach, żaden luz jak dnia poprzedniego na jazzach WSJD. Taka publika przybyła 17 lipca do Kongresowej  na występ Natalie Cole, która też w pięknej sukni z odkrytymi ramionami, a na scenie wazon z białymi różami, czyli szyk i elegancja. Koncert bardzo ładny, piosenki nastrojowe i nie tylko. Padały nazwiska Mendes i Jobim i oczywiście tata artystki Nat King Cole z którym zaśpiewała w duecie Unforgettable. Mnie się najbardziej podobały kawałki na płytę Natalie Cole en Espanol, chociaż końcowe Oye Como Va było tak ostre, że wszyscy ruszyli do tańcow, ale bis był tylko jeden, bo tak pewnie było w kontrakcie.

5X0A5864

I tylko żal, że smyczki i dęte to z klawiszy, których oprócz fortepianu na scenie było cztery. Na szczęście czasy bigbandów nie przeminęły i jak się stęsknię za taką muzą, to sobie posłucham składu z Bednarskiej.

Historia emocjonalna, czyli ciśnienie tylko rosło i już wiem dlaczego mam cichą migawkę.

Drugi dzień Warsaw Summer Jazz Days miał być gitarowy i prawie taki był. Zaczął Marcin Olak Quartet, a właściwie Mariusz Adamiak, który wyraźnie się cieszył, że w poniedziałek żyłka mu nie pękła. Marcin Olak zaczął statecznie, spokojnie, wręcz łagodnie, trochę z szacunkiem dla miejsca i wydarzeń mających nastąpić później. Bardzo mi się podobały przeróbki Lutosławskiego i finisz, kiedy zespół wyraźnie się rozkręcił i trochę szkoda, że musieli kończyć. Po Marcinie i kolegach wystąpił Renaud Garcia-Fons zapowiadany przez Adamiaka jako gigant kontrabasu i to była prawda. Świetny basista, którzy używa elektroniki, ale w sposób wyważony, bez niepotrzebnych fajerwerków i jeszcze ku radości publiki nauczył się kilku słów po polsku.

I tutaj muszę kilka słów o kolegach z aparatami fotograficznymi. Mamy kilka minut do robienia zdjęć, a później musimy się wynieść i można robić z daleka. W czasie koncertu Renaud Garcia-Fons siedziałem w środku w przejściu koło fotografa, który robił mu zdjęcia bez przerwy, cały koncert. Artysta był prawie bez mimiki, po prostu w jednym miejscu z nachyloną głową i cudownie grał, a fotograf tłukł foty z entuzjazmem godnym lepszej sprawy. Aparat miał pewnie kilka lat, więc migawka młóciła jak szalona i okoliczni widzowie chcieli gościa zabić. Ja go rozumiem, bo nam się wydaje, że właśnie teraz kiedy dźwięk taki piękny to i fota może się pięknie udać, ale rozumiem też widzów. Nie ma idealnego wyjścia.

Finał, czyli Paco de Lucia w ośmioosobowym składzie. To była jazda bez trzymanki. Zaczął sam Paco, a później dołączyli śpiewacy i jeszcze instrumenty i jeden ze śpiewaków tańczył. Śpiewanie gdzieś z głębi, którego chyba nie można tak całkiem w szkole się nauczyć i facet tańczący w obcasach – cudo. Było głośno, dynamicznie, grali niecałe dwie godziny, a tak jakby dłuższy kwadrans, niezapomniane przeżycie.

A zdjęcia są w galerii muzycznej.